Nie myślałam, że jeszcze kiedyś to powiem, ale przez ostatni rok na prawdę dużo wsparcia dawała mi wiara. Długą drogę przeszłam od czasu kiedy na dobre porzuciłam Boga i napawa mnie to nie tylko szczęściem, ale i siłą. Niestety nie wszystko w życiu bywa kolorowe i tak największy problem stanowi spowiedź, do której chcąc nie chcąc przystąpić nawet nie mogę, bo moim największym grzechem jest to, że mieszkam pod jednym dachem i w jednym pokoju ze swoim przyszłym mężem, osobą, z którą niedługo będę dzieliła całe swoje życie, ale póki nie mam obrączki na palcu nie mogę "bawić się w rodzinę". Od dłuższego czasu kaleczy mnie to nie o tyle, że nie mogę się wyspowiadać, skorzystać z sakramentów czy, że żyje w ciągłym grzechu czy czuję się winna. Boli mnie to, bo choć nie robię nic złego jestem uważana za osobę, która bardzo źle postępuje. Dzięki temu, że jest przy mnie druga osoba udało mi się wyjść z depresji, z którą sam na sam już sobie nie radziłam. Zamieszkanie z K. nie tylko umożliwiło nam jakiekolwiek spędzanie razem czasu (bo bywa, że mamy go niezwykle mało) ale także ogarnianie życia na co dzień, wspierania w wielu trudnych chwilach, docierania się ze sobą. Żaden dokument, pierścionek na palcu czy obietnica nie sprawi, że nagle będziecie potrafili ze sobą żyć, a nawet najbardziej względnie dopasowane do siebie pary mogą nagle dojść do wniosku, że na co dzień nie potrafią jednak razem funkcjonować. Czy bawimy się w rodzinę? Nie, my ją założyliśmy. Zajmujemy się razem psiakiem, uczymy się podziału obowiązków, tolerowania swoich zachowań, których u siebie nie znosimy, spędzania czasu i razem, ale też osobno, rozmawiania ze sobą, komunikacji, żeby kiedy już staniemy przed Bogiem wiedzieć, że podołamy zadaniu żeby być ze sobą do śmierci i żeby kiedy przyjdzie ten moment zaopiekować się już nie tylko sobą nawzajem i naszym psiakiem, ale nowym, małym życiem.