piątek, 31 grudnia 2021

Jakoś od dawna nie lubię Sylwestra. Za każdym razem przemijanie starego roku napawa mnie melancholią, której tego dnia nie potrafię się pozbyć. Ale to nie powinien być czas smutku tylko radości. Wchodząc w nowy rok pojawiają się nowe możliwości, nowe szansę, na naprawienie pewnych błędów. Na mojej liście celów na kolejny rok niezmiennie ląduje jedno - wyzdrowieć, ale oprócz tego nie zapominam, że to nie jest to co mnie definiuje i w obecnej sytuacji powinnam także pamiętać o stawianiu małych kroczków. 




sobota, 20 listopada 2021

Nawroty stanu depresyjnego. Są jak wciąż tykająca bomba. Jest zapalnik, sytuacja, która na chwile wytrąca z równowagi, czasem nawet błahostka, ale pociąga za sobą ciąg zdarzeń aż wszystko wokół nagle zmienia się o 180 stopni. Cały wypracowany wewnętrzny spokój, poczucie stabilności runie w gruzach. Izolacja z jednoczesnym poczuciem samotności, gniew mieszający się ze smutkiem, bark chęci. I nagle odzywają się wszystkie stare problemy na raz. Nie czuję głodu ani pragnienia. Albo jestem świadoma tego co mówi mi żołądek, a jednocześnie nie potrafię, nie chcę. Jeden wielki letarg.

środa, 17 listopada 2021

Za dużo w moim życiu jest porównywania. Daje to wówczas toksyczną relację we wszystkich aspektach życia. To moja bardzo duża wada, o której istnieniu wiem już od dawna. Ciągły bilans strat i zysków. Obserwuje co ktoś ma czego ja nie mam, a jednocześnie nie cenię tego co mam ja, a nie ma tego ktoś inny. Oceniam się miarą rozmaitych ludzi, którzy przecież nie są mną. Wydaje mi się wtedy, że wszystko jest czarne, wszystko jest złe i beznadziejne. Życie wtedy staje się za nudne, nieudane, ja wydaje się być nieudolna i nic nie warta. A życie każdego z nas tak na prawdę toczy się swoim własnym rytmem. Każdy żyje o swojemu, ma inne cele, plany i priorytety, toczy się swoim rytmem. Każdy z nas ceni sobie zupełnie inne wartości, ma inny światopogląd. A ty jesteś tu i teraz i jesteś sobą, nie kim innym.
Jeszcze do niedawna czułam się mocno zagubiona. Wciąż nie wiedziałam zupełnie czego chce. Wywierałam więc na siebie presje żeby w końcu dorosnąć, odnaleźć się. Rozmyślałam wciąż o tym, zastanawiałam się, czułam, że to już dawno ten czas. Bo jest cudowny okres dzieciństwa, podstawówka, gimnazjum, człowiek dorasta i musi już podjąć pewne kroki, wybrać, w którą stronę się kierować. Ale tak na prawdę ani wtedy ani po szkole wyższej czy nawet w trakcie studiów ten okres szukania się nie kończy. Każdy z nas popełnia jakieś błędy, testuje, zmienia zdanie, bo tak na prawdę wciąż jesteśmy jeszcze dziećmi i dopiero znajdziemy ten odpowiedni punkt, w którym wszystko będzie jasne, a każdy z nas zrobi to w innym momencie, bo wszyscy jesteśmy zupełnie różni. 
Zero presji, zero patrzenia na innych. Mój czas płynie w zupełnie innym czasie, a ja jestem zwyczajnie sobą i wszystko przyjdzie z czasem.

wtorek, 2 listopada 2021

Kolejny rok, kiedy mimo wszystko w tym jednym dniu to nie na moim grobie trzeba zapalić znicz.


Pamięci wszystkich tych, 

których pokonały problemy 

i ich własny umysł.

poniedziałek, 18 października 2021

Wizyta u nowej pani psychiatry. Jak na aktualne Polskie realia przystało teleporada... Oczywiście gdybym poszła prywatnie nie byłoby problemu. I tak dobrze, że mam tę wizytę zanim skończą mi się leki.
Więc teraz siedzę i zastanawiam się jak to właściwie ze mną jest. I chyba mimo braku takiej wielkiej radości jaką przez chwilę odczuwałam jest lepiej. Na pewno nadal nie jest stabilnie, ale już nie męczy mnie poczucie beznadziejności, nic teraz nie dzieje się bez przyczyny. Ostatnim czasem akurat dużo rzeczy wytrąca mnie ze względnego spokoju, który zwykle jestem już w stanie osiągnąć. Co się polepszy to się popieprzy. Obecnie dużo mam na głowie co nie oznacza, że nie czuję się lepiej. Póki co lęki ciągle dają o sobie znać, ale najpierw w życiu wszystko musi się poukładać żeby i w głowie mogło.

niedziela, 10 października 2021

Dawno mnie tu nie było, ale było kilka innych spraw, ważniejszych, którym należało poświęcić czas. Przede wszystkim jestem już na nowym mieszkaniu i bardzo mi się tu podoba. Po drugie wróciłam na uczelnie choć wróciłam to chyba niezbyt właściwe słowo kiedy pomimo roku studiowania nie było się na niej ani razu. Muszę przyznać, że odnalezienie się w tym wszystkim i przyzwyczajenie do obecności niekoniecznie dobrze nastawionych do mnie ludzi poszło mi sprawnie. Oczywiście nie mogło też obyć się bez zawirowań i załamań. Niestety mam wrażenie, że o ile wcześniej odczuwałam faktyczne pozytywne działanie leków tak teraz jest jak było zawsze. Widzę natomiast te skutki uboczne - zerowe libido, zaniki pamięci. Stres nadal mnie męczy, a i problemy z jedzeniem wcale nie odeszły w niepamięć. No cóż, póki co uczelnia zajmuje bardzo dużo z mojego czasu co pozwala się oderwać od innych myśli, póki co także nie chodzę jeszcze styrana jak wół i mam czas na życie. Za jakiś tydzień kolejna wizyta u psychiatry i zobaczymy co będzie dalej. Powinnam też umówić się z panią psycholog, ale na razie mój plan dnia jest na to zbyt niestabilny. Pozostaje mi się uczyć, ćwiczyć, czekać i starać się myśleć mniej pesymistycznie i histerycznie.

poniedziałek, 27 września 2021

Ostatni czas jest dla mnie dość ciężki. Czeka mnie stary, a jednocześnie pod pewnymi względami nowy okres w życiu, na który nie wiem czy jestem gotowa. Bardzo boję się jak pogodzę obowiązki w domu, psa, uczelnie i pracę ze sobą, ta myśl mnie zwykle przeraża choć czasem nieco fascynuje. W weekend zaliczyłam już okres totalnego doła kiedy nie chciałam nawet brać antydepresantów. Jesienna aura się zbliża i przynosi ze sobą deszcz, zimno i właśnie obniżenie nastroju. Dzisiaj na szczęście mamy poniedziałek, zaczynamy tydzień i to zawsze dla mnie najlepszy czas żeby się zmobilizować i zebrać w sobie. Za 5 dni wyjeżdżam z powrotem do Wrocławia co oznacza, że to ostatni moment żeby pozałatwiać pewne sprawy, ogarnąć się, ale i pokorzystać z wolnego czasu. Niezwykle nie lubię marnować w swoim życiu dobrych chwil, pięknej pogody czy wolnego czasu, zazwyczaj wolę być produktywna niż siedzieć i zamykać się w sobie i to jest chyba to co nadal utrzymuje mnie w pionie. Do tego mam motywację żeby wszystko szło w tym kierunku, w którym ja chcę, a nie waliło się i rozsypywało pokazując jak słabą jestem osobą.

środa, 22 września 2021

Poza zbędnymi wywodami, których nikt tu nie potrzebuje to w zasadzie coraz rzadziej tutaj piszę. Można by powiedzieć, że to dobrze, bo znaczy, że niewiele się dzieje. W praktyce nie ma o czym pisać, bo jest chujowo, ale stabilnie albo po prostu nijako. Więc nie, nie bardzo jest dobrze, ale fakt, względnie bez nagłych zwrotów akcji. Byłam z siebie dumna. Zaczęłam jeść zupełnie zdrowo i w normalnych ilościach, a nawet lekko ćwiczyć, w miarę możliwości codziennie. Codziennie też wchodziłam na wagę, bo musiałam wiedzieć czy od tego jedzenia na pewno nie tyję, ale to nic, dawało mi to jedynie spokój. Aż nagle co, aż poczułam głód i to uczucie kompletnie mną zawładnęło. To chore, ale poczułam tęsknotę za tym uczuciem, doszłam do szybkiego wniosku, że jest przyjemne, w jednym momencie odechciało mi się jedzenia mimo, że żołądek o nie błagał. I w takich momentach dociera do mnie, że to co czasem dzieje się w mojej głowie jeśli chodzi o jedzenie nie jest ani trochę normalne, że coś jest nie w porządku. Ale żyje dalej. Czy głód może uzależniać? Jak widać czasem tak się i dzieje choć to głupie. Głupie jest także to co teraz czuję, ten niepotrzebny zupełnie strach przed czymś co i tak musi nadejść. Zalewają mnie też fale wspomnień, tego co działo się kiedyś, tego co zrobiłam. Być może to pora żeby o nich opowiedzieć, ale jeszcze nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie czy na pewno mam na tyle siły i odwagi w sobie i czy to rzeczywiście w czymkolwiek pomoże. Na koniec dochodzi ogromny ból, wszystko wróciło, a ja jestem z tym zupełnie sama. Więc nie jem, zapijam żołądek energetykiem i kawą i zabijam tym myśli, chęć robienia złych rzeczy i poczucie samotności. Znowu upadłam.

środa, 15 września 2021

Pogoda jest tak piękna. Wciąż świeci słońce, jest ciepło, a przez to każda komórka mojego ciała jest odprężona bardziej niż normalnie. Staram się wykorzystać to w 100%, tę pogodę i czas wolny, który mi pozostał. Dużo myślę o sobie i o tym co będzie później. Może nawet nieco zbyt dużo, ale staram się wszystko poukładać, przygotować się do nowych zadań i pracy na najwyższych obrotach. W gruncie rzeczy od dawna już nie męczą mnie taki lęki jak kiedyś, ogólnie czuję się w miarę spokojna, odprężona, ale aktualnie doskwiera mi duży niepokój. Jets chyba dość zrozumiały i realny. Boję się powrotu do Wrocławia, tego jak poradzę sobie z wieloma rzeczami na głowie jak pies, nauka, praca i dom. Wiem, że będzie ciężko, że będę biegać z uczelni do pracy i tak w kółko, żyć w permamentnym zmęczeniu. Da się przyzwyczaić do takich rzeczy? Dalej dokucza mi zmęczenie. To absurd, że biorę leki, które miały na nie pomóc, a jednocześnie mogą równie dobrze je wywoływać. Staram się natomiast wierzyć w to co mówią lekarze i to jak te tabletki mogą zmienić moje postrzeganie świata. Doskwierają mi chorobowe myśli. Jem, ale chyba nadal boję się jeść, dlatego wciąż kontroluję wagę i czuję względny spokój, ale boję się co będzie jeśli zaraz tej wagi nie będzie do dyspozycji. Ostatnio wzmógł mi się też apetyt, jest wręcz nienaturalny, przez to wciąż myślę o jedzeniu i nie potrafię nad tym wszystkim zapanować. To ogromnie frustrujące, a ja nie rozumiem z czego to wynika, przecież od jakiegoś już czasu jem normalnie. Irytują mnie też zupełnie zwyczajne rzeczy jak przedmiot odłożony w innym miejscu, krzywo postawiony kwiatek na parapecie, czy talerze nie poukładane w szafce według kolorów. Staram się z tym walczyć, ignorować te myśli, które nie dają spokoju, ale nie potrafię. Mama śmieje się, że mam nerwicę natręctw, po tacie, a ja coraz bardziej myślę, że może coś w tym jest. Nie potrafię też teraz zasnąć bez koca. Kiedy popołudniami potrzebuję drzemki to choć oczy praktycznie same mi się zamykają i wcale nie jest mi zimno, nawet gdybym leżała przez godzinę nie zasnę jeśli nie wezmę cholernego koca i się nie przykryję. Nie wiem, nie rozumiem. Troszkę mi trudno.



środa, 8 września 2021

Od kilku dni towarzyszy mi niewyobrażalnie wielki napływ pozytywnej energii jakiego nie doświadczyłam od lat. To oznacza, że ostatnimi czasy tylko wydawało mi się, że czuję się dobrze, a w rzeczywistości czułam się obojętnie. Obojętność natomiast to nie czucie się dobrze. Wszystko mnie uszczęśliwia. Mimo rozłąki czuję względny spokój i radość. Nagle stanęłam przed lustrem stwierdzając, że czuję się ze sobą dobrze i  choć wiem, że pewnie jeszcze nie raz będzie mnie zwodzić z dobrej drogi to wcale nie chcę już się głodzić. Więc jem z umiarem, ale to na co mam ochotę, staram się ruszać, rozciągać, pić dużo i choć waże się prawie codziennie to jedynie pilnuje wagi. Pogoda za oknem jest cudowna, a ja za wszelką cenę staram się ją wykorzystać. Myślę o ty ile rzeczy muszę jeszcze zrobić i o tym ile wspaniałych chwil mnie czeka. Rozmyślam o tym jak było, dużo wspominam i na każdą taką myśl robi mi się ciepło na sercu. Tęsknię, ale pisze, dzwonię, przeglądam zdjęcia i całkiem nieźle sobie radzę. Wreszcie. Mogę też teraz wsiąść na konia, zająć się czymś, robić to co kocham. Czuję ciepłą sierść pod palcami, a słońce świeci mi po twarzy i nie potrzebuję nic więcej. Tylko powolutku kroczyć tak przed siebie, nigdzie się nie spieszyć, tylko tyle wystarczy. Czuję się po prostu szczęśliwa.
Minął prawie miesiąc odkąd znów biorę Escipram. Większych skutków ubocznych brak, a leki chyba na prawdę zaczynają działać.
Ścięłam włosy, potrzebowałam zmiany i chyba nieświadomie wybrałam idealny moment.
Coś się zaczyna zmieniać
Na lepsze



poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Poradziłam sobie. Z biegiem czasu zauważam, że wychodzenie ze strefy komfortu idzie mi coraz lepiej i przynosi coraz większe korzyści. Widzę jaki progres zrobiłam w ciągu tych ciężkich 5 lat. Jak powoli zmienia się moje nastawienie do ludzi, stres się zmniejsza, a ja zaczynam robić się bardziej otwarta i śmiała. Przyznaję też wreszcie, że towarzystwo ludzi jest mi bardzo potrzebne w życiu i nie mam co tego faktu ukrywać. 
Skończyłam pracę i praktyki co oznacza, że skończyły się także wakacje. Czuję niedosyt, ale mam świadomość, że to nie jedyne wakacje, będą kolejne, jeszcze lepsze. Teraz przede mną kolejny ciężki okres, tamten był chyba jedynie próbą. Powolutku zbliża się pełen wyzwań październik. Póki co muszę zebrać się w sobie, pozałatwiać pewne sprawy, znaleźć pracę. Zaczynają się deszczowe dni. Zła aura unosi się w powietrzu i zwiastuje przyjście jesieni, a wraz z nią zimna, smutku i zmęczenia. A przede mną pół miesiąca rozłąki, na które nie do końca jestem gotowa. Cieszę się z obecności mojej małej, futrzastej kulki obok, ratuje sytuację, a potem robię herbatę, chowam się pod koc i wgapiam w ekran czekając aż czas upłynie. Melancholijny nastrój już mnie dopadł, a zaraz za nim lęki. Biorę leki i znowu jedyne o czym myślę to żeby przetrwać. 

niedziela, 15 sierpnia 2021

Swego rodzaju początek

A więc udałam się w końcu do psychiatry. Lęki wróciły, a senność i zmęczenie zaogniły się więc uznałam, że chcąc nie chcąc to już ten moment. Zaliczyłam więc stresującą (choć w gruncie rzeczy bardzo miłą) pogawędkę z panem psychiatrą i od jakiegoś tygodnia jestem już na lekach. Wróciłam do tabletek, które już brałam (ale przerwałam leczenie) i czuję się po nich całkiem nieźle, jedyną uporczywą dolegliwością jest ciągłe ziewanie. Psychicznie nie czuję zmian, ale wiem, że to jeszcze za wcześnie. Skończyłam za to już z pracą, która mnie stresowała, a przeniosłam na praktyki, które aktualnie stresują mnie równie bardzo. Wiedziałam, że będę musiała wyjść poza moją strefę komfortu, ale nie wiedziałam, że aż tak.  Nagle stałam się po prostu zupełnie sama, bez rodziców, narzeczonego, mojego psiaka, czy jakiejkolwiek znanej mi osoby i jestem przerażona. Tęsknie, chcę iść na łatwiznę i z powrotem znaleźć się w bezpiecznym miejscu, trzęsę się i płaczę, lęki zjadają mnie od środka, ale wiem, że to minie. Znowu muszę wytrwać, a na pewno mi się to opłaci. 

poniedziałek, 2 sierpnia 2021

Wypieram to z siebie na wszystkie możliwe sposoby, tłumaczę czymś zupełnie innym, ale ja faktycznie cholernie potrzebuję czyjejś atencji, choć nie zawsze, czasem. Czasem coś mi po prostu odbija mi mam ogromną potrzebę bliskości, kontaktu. Niby mam ludzi wokół, rodzinę, znajomych, ale nikt zbytnio się mną nie interesuję, moje samopoczucie jest niezbyt istotne, nie mogę liczyć na dobrowolną pomoc. Jedyną osobą, która poświęca mi swoją uwagę jest mój narzeczony. To świetne, ale czuję się jak w bańce, zawsze tylko ja i on. Za dziecka strasznie bałam się samotności, a teraz ona towarzyszy mi bardzo często. Jestem ludziom obojętna mimo, że oni dla mnie nie są. Staram się pomagać, ale często w odwrotnej sytuacji zostaję sama. Próbuję, ale nie potrafię znaleźć sobie znajomych. Czuję się nieciekawa, nudna, nie warta niczyjej uwagi, zrażam do siebie ludzi. Mam nawet gdzieś tam z tyłu głowy przeświadczenie, że nawet moja śmierć nie miałaby żadnego szczególnego znaczenia. Czuję ogromny gniew w stosunku do tych wszystkich osób. Ten gniew rozsadza mnie od środka, sprawia, że mam ochotę się krzywdzić, bo totalnie nie mogę nad nim zapanować. Dodatkowo zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo ta moja potrzeba bycia w jakimkolwiek centrum (mniejszym czy większym) jest toksyczna i chora. Wstydzę się tego dlatego tak ciężko mi się do tego przyznać. Walczę sama ze sobą, ale nie potrafię tego poczucia przezwyciężyć. 

Swego czasu czułam się silna. Patrzyłam jak robię rzeczy, o których wcześniej nawet bym nie pomyślała, jak pokonuję lęki i słabości. Wstawałam mimo zmęczenia i robiłam swoje. A teraz nie mam już powoli siły... Na nic, na uśmiech, na wyjście z psem, na pomoc komuś, na pracę, na wykonanie kilku telefonów. A najgorsza jest niemoc, świadomość, że nic nie jest się w stanie aktualnie na to poradzić, że wszystko zależy od mojej głowy.  Walka z umysłem to walka z wiatrakami. Tkwię w tym i tylko jedna, jedyna osoba rozumie co tak na prawdę się dzieję. Innym zostaje po prostu patrzeć i oceniać, bo nie jestem w stanie przedstawić rzeczy takich jakimi są w rzeczywistości. Więc walczę ze sobą samą, ze swoim zmęczeniem, ocieram znów łzy i staram się wciąż iść dalej, ale nie wiem na ile mi jeszcze sił starczy.

czwartek, 29 lipca 2021

Wspólny miesiąc wakacji z narzeczonym spędzam na pracy. Wstajemy o 6 cały czas się nie widząc i wracamy około 18 i tak nie mając czasu dla siebie, bo zawsze jest coś do zrobienia. A mnie nawet to nie przeszkadza, cieszę się, że nie spędzam kolejnych wakacji leniąc się tylko zarabiam na mieszkanie. Staram się jeść więcej, pić, oszczędzać się żeby mieć więcej siły, ale praca i tak wykańcza mnie psychicznie i fizycznie. Staram się zawsze spinać dupę choć czasem już nie mogę. Hamuje panikę, wycieram łzy, zbieram się w sobie i idę dalej, bo wiem, że muszę. Czasem sytuacja mnie przerasta, umysł nie daje rady albo organizm się buntuję jak dzisiaj i ze łzami w oczach zostaje, bo targają mną tak potężne wyrzuty sumienia. Czuję się wtedy słaba, bezsilna, leniwa, nieprzydatna. Próbuje sobie tłumaczyć, ale boję się osądu innych i tego, że zabraknie mi pieniędzy. Jest mi wstyd za siebie i to uczucie przytłoczenia jest tak wielkie, że nie potrafię sobie z nim już w żaden sposób poradzić i przychodzą mi na myśl bardzo złe rzeczy, z którymi oczywiście walczę. Wiem jedno, znowu po prostu muszę przetrwać, potem będzie lepiej.

niedziela, 25 lipca 2021

Jest średnio... Chodzę zmęczona i ogarnia mnie dziwna nostalgia. Za bardzo też rozpamiętuje, okropna cecha, wolę wybaczać i to robię, ale i tak nie potrafię potem zapomnieć. Mam ochotę tłumić myśli ostrzem albo alkoholem więc szukam lepszego środka, kładę się spać, kąpie się po 2 razy dziennie, wychodzę na spacer żeby ochłonąć zajmuję myśli moim małym, psim terapeutą albo wręcz intensywnie myślę, ale nie po to żeby się dobić, ale po to żeby wytłumaczyć sobie samej pewne rzeczy, samej sobie wybaczyć choć wychodzi różnie, tu jest ryzyko... Szukanie lekarza idzie opornie. Na nic mi skierowanie, bo w tym kraju ktoś musi umrzeć żeby zwolnić miejsce i dać szansę komuś innemu. Albo masz pieniądze albo trwasz i liczysz na cud. Smutne to bardzo. Zawsze tak jest, że raz na wozie, a raz pod wozem. Ostatnio raczej pod wozem i grubą warstwą mułu, ale prawda jest taka, że nie ważne co byśmy myśleli to po burzy zawsze przychodzi słońce, trzeba tylko przetrwać choć w danym momencie cały świat wali nam się na głowę, choć wydaje się to nie możliwe i jest cholernie trudne. Ja wiem. Ale nawet jeśli wyobrażasz sobie najgorsze to ono wcale nie musi nadejść. I nawet jeśli wydaje ci się, że wyjścia nie ma ono w końcu może się pojawić. Wystarczy przetrwać burzę tylko tyle i aż tyle. A gotowego przepisu na to jak to zrobić nie ma nikt, pozostaje jedynie szukać.

czwartek, 15 lipca 2021

Ostatnimi czasy wydawało mi się, że wszystko jest nawet we względnym porządku. Nic przecież nie męczy, nie boli, humor w miarę dopisuje, stres mało co doskwiera i nie czuję się tak mocno przybita jak dawniej. Żyłam za to w przeświadczeniu, że sama sobie szkodzę, że źle robię. Odechciało mi się rzeczy, które dawniej bardzo lubiłam robić, wyjątkowo kiedy już podjęłam decyzję i początkowo byłam podekscytowana nagle dochodziłam do wniosku, że będzie co będzie i wcale aż tak mi na tym zależy, nie cieszę się, nie czekam. W gruncie rzeczy wiele kwestii zrobiło się dla mnie obojętne, a bardziej ja stałam się obojętna na wszystko. I czułam się z tym potwornie źle, winiłam, tłumaczyłam lenistwem nie myśląc o tym, że depresja jak każda inna choroba ma swoje objawy i nie wszystko muszę utożsamiać ze swoimi wadami. Dzięki komuś zaświeciło mi się światełko w tunelu i powoli dopiero dążę do uwierzenia w to, że nie muszę się za wszystko obwiniać. Że czasem nadal męczą mnie lęki, wybucham płaczem bez powodu, nie mam na coś ochoty albo odczuwam mocne zmęczenie mimo, że dopiero co wstałam z łózka. Staram się zwalczać w sobie przekonanie, że nie jestem wrażliwa, ale wcale nie ZBYT wrażliwa i przez to winna swojej choroby i samopoczucia. Czasem trzeba się zatrzymać, posłuchać czego potrzebuje nasze ciało i umysł, pogodzić się z tym, że trzeba na chwilę przystopować i uzmysłowić sobie, że nie jest to wcale naszą słabością, a jedynie dbaniem o siebie. 

Ważna jest samoświadomość tego jacy jesteśmy, jakie są nasze motywy, z czego biorą się nasze zachowania i reakcje na otoczenie żeby nad tym pracować, powoli i małymi kroczkami do przodu, bo i nie od razu Rzym zbudowano. Czasem potrzeba też być dla siebie samego wyrozumiałym. Wrzucić na luz nieco, spojrzeć z innej strony, nie krytykować się za wszystko, bo nie wszystko w życiu jak i nawet samopoczuciu od nas zależy. Zwykle w stosunku dla siebie jesteśmy najbardziej krytyczni, tym bardziej kiedy wszystko zależy od naszej głowy, ale wcale nie powinno tak być. Każdy zasługuję na wybaczenie i zrozumienie, nawet my sami w stosunku do siebie. 

piątek, 9 lipca 2021

Wmawiam sobie zmęczenie więc odpoczywam i zwyczajnie się nudzę. Z nudów jem albo wyzwala to we mnie poczucie marnowania czasu (bo plan był inny, a kiedy coś nie idzie zgodnie z planem jest źle).  A jedząc wpadam taką huśtawkę, przez którą jednego dnia jem dużo, a drugiego znów staram się jeść bardzo mało i tak ciągle. Usłyszałam ostatnio za to, że jak będę pić tak mało to bardzo szybko się zestarzeje i o dziwo zadziałało i pilnuję się z piciem jeszcze bardziej. Niby chce przełamywać schematy i działać czasem spontanicznie, ale to nie powinno przekładać się na lenistwo. Są wakacje i powinnam z nich skorzystać, tym bardziej teraz kiedy nie zajmuje ich praca od rana. Plany działają na mnie źle, a jednak teraz muszę mieć plan żeby się ruszyć i żyć nie próżnować, bo tego bardzo nie lubię. Za to lubię czuć zmęczenie i satysfakcję dniem.

Ostatnio usłyszałam też, że ludzie w większości biorą ślub z poczucia obowiązku. Zrobiłam szybki rozrachunek w głowie i w rzeczywistości coś może w tym być. Dlatego tym bardziej żeby iść do przodu powinnam pogodzić się z pewnymi rzeczami, a wręcz wyłapać w nich pewną niezwykłość. Nie uganiać się za zaplanowanym z góry w najmniejszych szczegółach scenariuszu, a popatrzeć z innej strony. Nie wypominać nieidalnego pierścionka, brzydkiej pogody, złej godziny, niechcianego miejsca tylko docenić to, że mam tę możliwość zaręczać się jedynie z miłości. Codziennie być kochaną, docenianą i szanowaną, wynoszoną ponad chmury. Mieć na kogo liczyć, przy kim się zwierzać. Dzielić szczęśliwe chwile, ale i te smutne licząc na wsparcie. To jest największe szczęście, a cała reszta gra rolę tak drugorzędną, że nie warto poświęcać jej tyle uwagi i tak się nad nią rozczulać.

Mądrzeje na starość???

Zrobiłam badania krwi, byłam u lekarza. Wychodzi na to, że wszystkie moje fizyczne problemy są spowodowane chorym umysłem...

wtorek, 6 lipca 2021

Blog ten nie powstał jako zlepek luźnych myśli rzuconych od tak w odmęty internetu tylko żeby pomóc usystemtyzować moje myśli i odczucia, aby przy sklerotycznej naturze mieć coś takiego pod ręką kiedy przyjdzie już ten magiczny czas spotkania z terapeutą czy psychiatrą. Bo mam to do siebie, że czasem męczy mnie okropny słowotok i milion różnych myśli przelatuje mi przez głowę na sekundę, a kiedy przychodzi co do czego nagle ledwie odnajduję w sobie zdanie będące w stanie opisać to jaki mam humor w danym dniu. Staję się wówczas istną zagadką nie umiejąca sklecić żadnego sensownego zdania i niezbyt pamiętającą wydarzenia choćby sprzed kilku dni, a raczej nie będąca w stanie ich opisać. Nawet teraz siedząc przed komputerem i mając względny plan tego co chciałabym przekazać szukam w sobie właściwych określeń na to co właściwie odczuwam. 

Stres jakoś, póki co, mnie opuścił, czuję się wręcz nadludzko wyluzowana, jak nie ja. Na wszystko znalazł się czas, mam jasny plan na wakacje i wystarczy się go mniej więcej trzymać. DO wszystkiego podchodzę z dystansem, nie rozmyślam tyle, będzie co będzie. Nurtuje mnie nieco kwestia pracy, jak zwykle martwię się na zapas, że się nie odnajdę, ale w porównaniu z tym co czułabym normalnie widzę progres. To śmieszne, bo tak jak w horrorach jakiś przedmiot może być powiązany z demonem, tak łóżko w moim pokoju, w rodzinnym domu wiąże się z tyloma wydarzeniami, że mój mózg zwyczajnie już czasem odwala na zapas. Wracają stare wspomnienia, lęki, sny choć tylko czasem, z dużo mniejszą częstotliwością. Nie rozumiem mechanizmu tego działania na tyle żeby zrozumieć czemu w środku nocy prawie dostałam ataku paniki jakoś powiązując przyszłe wydarzenie do innego, bardzo odległego, które miało już kiedyś miejsce i nie wspominam go najlepiej. 

Testując wszystkie kalkulatory BMI na jakie natrafiłam w internecie każdy pokazuje niedowagę. Bardzo dziwne uczucie. To w ogóle możliwe ? Z kluski w szkieletorka, zabawne. A także jak niezwykle satysfakcjonujące. 

piątek, 2 lipca 2021

Lubię jeść i ten fakt najbardziej mnie rujnuje. Żyję w kłamstwie usilnie próbując stworzyć swój inny obraz przed światem i samą sobą. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej. Wmówić sobie pewne rzeczy i się do nich stosować pomimo tego, że nie koniecznie są prawdziwe. Ignorować pewne fakty i zupełnie inaczej kreować myśli (to przecież wszyscy znamy doskonale). I nie lubię się Z jedzeniem, to niepodważalne, bo przyprawia mnie o lęk, niepewność i wyrzuty sumienia. Bo mam już coś zakodowane w głowie i czuję, że dobrze mi jest tak jak jest. Uważam to za swoją słabość, a nigdy nie chcemy pokazywać przed ludźmi swoich słabości. A ja w gruncie rzeczy lubię gotować, lubię też jeść. Zrobić jakąś dobrą kolację dla nas obojga, zjeść coś do filmu, przekąsić coś niezdrowego. Kocham żelki, czekolada, croissanty, naleśniki, ale staram się wmawiać sobie, że jedzenie nie daje mi szczęścia. W sumie daje je tylko połowicznie, szczęście jest, a zaraz potem jest rozpacz, bo tak działa chora głowa. Więc jem jak najzdrowiej, unikam wielu produktów, staram się tyle nie myśleć i jeść mało, nie kupuję i nie trzymam pewnych rzeczy w domu, bo byłoby to czystym masochizmem i wciąż liczę, bo boję się przytycia i wydaje mi się, że obecny stan mi odpowiada. Myślenie chorej głowy.

niedziela, 27 czerwca 2021

To nie tak, że nie pracuję nad sobą. Wciąż staram się akceptować stan rzeczy takim, jakim jest. Próbuje nie patrzeć wstecz tylko wykorzystywać nowe szanse i ulepszać to co mam. Ale mimo wszystko nadal męczy mnie ukłucie zazdrości i bólu, gdzieś tam głęboko. Stąd wzięły się poniekąd moje problemy z jedzeniem, nadmierna kontrola i perfekcjonizm. Czuję się bardzo mało istotna, warta czegokolwiek. Nigdy nie zbyt doceniana, za to zawsze nie zbyt wystarczająca, nawet dla samej siebie. Boję się, że pomimo moich wcześniejszych odczuć, decyzji, podjęłam je źle. Że jeśli tylko bym zapragnęła mogłabym osiągnąć wszystko. Zawsze miałam gdzieś z tyłu głowy poczucie bycia gorszą. Od koleżanek, rodziny, od własnej siostry. Teoretycznie mam  wszystko co kiedykolwiek mogłabym chcieć, ale w ogóle nie czuję, że się rozwijam, wydaje mi się, że ciągle stoję w miejscu. Brakuje mi celu, do którego mogłabym teraz dążyć i czegoś w czym mogłabym się spełniać. I karcę się za to swoje myślenie, zmuszam do innego, ale ne wiem czy kiedykolwiek w pełni pozbędę się tego odczucia.

wtorek, 22 czerwca 2021

Czasem już tak po prostu jest, że nie potrafię. Jakakolwiek, nawet najdrobniejsza, forma przymusu działa na mnie blokująco. Czuję się wówczas jak ktoś kto robi wciąż na złość i czasem wydaje mi się nawet, że jestem tak odbierania. A jak czasem wytłumaczyć, że mam problem, że nie potrafię jeść na zawołanie, że choćbym był bardzo głodna nie zjem niczego na co nie mam ochoty? Ludzie nigdy nie rozumieją, a ja nie mam siły tłumaczyć i zderzać się ze ścianą. Ogólnie często tak po prostu nie potrafię jeść. I kiedy z rana wybucha kłótnia o to, że czegoś zjeść nie chcę to jak miałabym nagle po jakimś czasie powiedzieć, że jednak już zgłodniałam? Nie potrafię... W moim umyśle brzmi to jak hipokryzja. Więc krzątam się, żołądek zaciska się w bolesną pętle, ale zaciskam zęby i idę dalej. Nie robię na złość, nie chcę sporów, ale nie potrafię się złamać na czyjeś zawołanie. Robię wyjątki, działam często wbrew sobie, staram się. Patrząc gdzieś tam wstecz widzę progres, bo chyba lubię już nawet to swoje ciało, bo mogę ubrać pierwszy raz w życiu koszulkę odsłaniającą brzuch bez poczucia wstydu, bo lato nie jest już czasem frustracji i zazdrości, ale to chyba wciąż za mało. Bo nadal trzymam się pewnej granicy i nie chcę jej przekraczać, a wówczas wszystko inne jakby staje się niedostrzegalne. 

poniedziałek, 21 czerwca 2021

Plan powtórkowy był ambitny, miałam rozpisane dzień po dniu tematy, ale jednak nauka do sesji w tydzień to samobójstwo. Tak więc kiedy dotarło do mnie, że to mało efektywne skupiłam się na najważniejszym licząc, że z resztą jakoś będzie (a nie oszukujmy się, sesja zdalna działa na korzyść studentów) i tak spędziłam większość tygodnia, wkuwając przez kilka godzin dziennie. Teraz wiem, że nastawienie potrafi zdziałać cuda. Jeśli jestem w stanie odsunąć na bok myśli, o ty jak następny dzień mnie dojedzie i przekształcić je na plany co danego dnia mam do zrobienia i co dobrego dla siebie zrobię kiedy już skończę nagle zasypiam spokojna, a wstaje zmotywowana. Oczywiście sesja i egzaminy wywołują w moim przypadku dużą presję i stres, ale tego już nie ominę. Mogę jedynie liczyć na to, że będzie dobrze, czuć się w miarę przygotowaną i pocieszać się faktem, że ZAWSZE są jeszcze drugie terminy. Ale oczywiście mój umysł zawsze żyje własnym życiem i nie da się przekonać. Jestem za to właśnie przed najważniejszym egzaminem w sesji i liczę, że po napisaniu go odetchnę głęboko i na nowo zacznę cieszyć się życiem.

 


piątek, 11 czerwca 2021

Dzisiaj będzie o odpuszczaniu, bo natchnęła mnie do rozważań na ten temat rozmowa z pewną osobą. Tak to już jest, że w naszym społeczeństwie panuje takie przekonanie, że odpuszczanie jest złe, a tylko dążenie ostro do celu (nawet po trupach) się liczy. Ja jestem osobą niezwykle upartą, czego macie przykład po ostatnim wyjeździe w góry. Jak coś zaplanuje to to zrobię, a wynika to z mojego wewnętrznego perfekcjonizmu i tego, że nigdy nie chcę czuć się gorsza czy słaba. Nie ważne co się dzieje, jak się czuję, coś ma być zrobione to zrobione zostanie. Nie potrafię odpuszczać. Nie powiem sobie nigdy, że mogę czasem nie dać rady, mieć gorszy dzień, nie mieć siły. Nie, bo musi być zrobione. I wiecie co? Takie podejście do życia ma więcej minusów niż plusów. Oczywiście wytrwałość, tym bardziej w chorobie jest nam potrzebna, ale zarówno ważna jest umiejętność odpuszczania. Bo to nic złego, że czasem jednak nie dajesz rady, że przełożysz coś na inny dzień, że ktoś zrobi coś za ciebie. Jesteś człowiekiem, nie maszyną, masz gorsze dni fizycznie i mentalnie, każdy je ma. Utrwaliły się wśród nas pewne przekonania, ale rok przerwy od szkoły, pracy, życia to nic złego jeśli tego potrzebuje twoje ciało, twoja psychika. Czasem taka przerwa pozwala dużo szybciej wyjść z dołka i stanąć na nogi niż gdyby robić dalej swoje i tłumić te uczucia i męczyć się dalej. W życiu trzeba znać umiar ze wszystkim, odnaleźć harmonię między jednym, a drugim, potrafić zachować równowagę. Słabość i umiejętność powiedzenia sobie "dość" to nie wstyd.

poniedziałek, 31 maja 2021

Mam jakąś przykrą świadomość końca. Rok co prawda dopiero w rozkwicie natomiast powoli zbliża mi się sesja i wakacje, a wraz z tym wyjazd na jakiś czas i koniec pierwszego roku we Wrocławiu. Oczywiście czeka mnie tu jeszcze kolejnych 4 natomiast dobija mnie świadomość niespełnionych planów. Tego poznawania ludzi gdyby nie pandemia i moja natura, braku pracy, stajni, terapii, wszystkiego. Plany zawsze mają to do siebie, że są bardzo ambitne aż ostatecznie zostaje z nich bardzo niewiele albo wcale. Ja mimo iż wiem, że tak jest ciągle i tak mnie to męczy. Nie lubię kiedy rzeczywistość nie pokrywa się z tym co zaplanowałam. Cieszę się, że tak zgrabnie popłynęłam przez ten rok, ale to nadal nie to, nie tego chciałam. Z przeprowadzką tutaj wiązałam na prawdę duże nadzieje. Liczyłam, że da mi to zupełnie nowy start, szansę żeby coś naprawić, coś zrealizować, a tym czasem zdecydowana większość została po staremu i póki co tak zostanie. A ja wiem już teraz, że albo ogarnę się sama wewnętrznie albo to mnie wykończy i żadna zmiana miejsca zamieszkania nic tu nie pomoże.

piątek, 21 maja 2021

Jakoś irytują mnie te wpisy, czuję, że piszę kompletnie bez ładu i składu i mój wewnętrzny perfekcjonizm cierpi. Męczy mnie świadomość, że mogłabym zjeść czasem mniej nie dowalając sobie kalorycznej kolacji, tylko, że mam na coś ochotę. Z drugiej strony może to i dobrze, że spełniam te zachcianki w dni kiedy na ogół mało jem i trzymam się finalnie stałego poziomu kalorii. Miałam się ruszać żeby wyglądać lepiej niż tylko na chudą, ale jakoś mi z tym chyba nie po drodze. Nawet spacery z psem ograniczam do minimum choć w sumie podoba mi się ta pogoda gdy nie jest zbyt zimno,  a drobny deszcz kapie mi na głowę. Ciągle męczy mnie zmęczenie, może to dlatego. I ciągle nawiedza mnie wewnętrzny ból, który wyładowuje na wszystkim wokół zamiast na samej sobie, ze strachu, wiedząc jednak, że tak zawsze było najlepiej. Jest mi tak po prostu strasznie źle ze samą sobą. Czuję też stres z niczego, lub ze zwyczajnie błahych rzeczy i ten mogę przełamywać choć nic to nie daje. Myśl o podjęciu jakiejś terapii napawa mnie lękiem, bo nie potrafię rozmawiać z ludźmi i zbyt duży zawód czuję do terapeutów, z którymi już się spotkałam. Nie potrafię sama mówić o sobie, trzeba to ze mnie wyciągać i nie potrafię sama wyciągać żadnych wniosków z tych rozmów przez co uważam je za bezcelowe. W dodatku mam takie przeczucie, że coraz więcej ludzi wie o moim nędznym życiu, jeden psycholog po drugim, a ja już nie mam ochoty zapoznawać z tym coraz większej liczby osób i mówić o tym od początku i jestem zwyczajnie tym zmęczona. Coraz częściej wydaje mi się, że to ze mną jest coś nie tak, nie z tym specjalistą skoro tak mocno go zachwalano, a ja nie potrafię się z nim dogadać. To wszystko mnie powstrzymuje. Więc kręcę się sama ze sobą i swoimi problemami w kółko, wiem.

środa, 19 maja 2021

Jeszcze żyję, a raczej trwam. Wszystko to znów przypomina tylko niemą egzystencję. Śpię, płaczę i staram się nie myśleć o złych rzeczach, które podpowiada mi umysł. Nie mam na nic siły i ochoty. Jestem wyczerpana sobą i światem. Każdy nowy dzień to nowa porcja bólu, który nie wiem jak długo będzie mi jeszcze dane znosić. 

niedziela, 16 maja 2021

„Umrę Ci kiedyś
Oczy mi zamkniesz
I wtedy - swoje
Smutne, zdziwione
Bardzo otworzysz.”
 ~ Julian Tuwim

Choć raczej nie interesuję się niczym co nie pisane jest prozą to jest to mój ulubiony wiersz, prosty i bardzo wymowny. Nic nie trzeba dodać, nic ująć. 

Po 3 dniach doszłam do siebie po szczepieniu, ale zaliczyłam wielki zjazd psychiczny i po raz kolejny uświadomiłam sobie jak bardzo nie nawidzę siebie wiedząc jak okrutnie mogę traktować najważniejszą dla mnie osobę tylko dlatego, że nie potrafię poradzić sobie z bólem, który trawi mnie od środka. 

niedziela, 9 maja 2021

Choć może się to wydawać głupie z wczorajszego filmu wyciągnęłam tyle wniosków ile nigdy nie byłam w stanie wyciągnąć z wielu rozmów z jakimkolwiek psychologiem. Myślę, że to spory krok jak na mnie do zaakceptowania tego jak jest i tego jaka sama jestem. Zawsze będąc w związku czasem działo się jak się działo. Nigdy nie ukrywałam tego co dzieje się wewnątrz mnie, bo tak się przyzwyczaiłam funkcjonować. Nawet na początku mimo ogromnej chęci posiadania tego kogoś kto przy mnie będzie zawsze czułam, że robię coś złego. Że tak nie powinnam, że będąc w tej kwestii bardziej świadoma powinnam sama odpuścić i się wycofać. Mimo miłości, którą czułam i nie będąc w stanie nad nią zapanować bałam się zrobić mu krzywdę. Cholernie się czasem za to nienawidziłam, za to co robię i jak czasem bywa. Za płaczę, słowa, złość, za to, że nie mogło być normalnie i za to ile rzeczy potrafiłam zepsuć. Uważałam się mimo tych jedynie dni w moim całym życiu za bardzo złego człowieka. Chciałam go chronić za wszelką cenę, nawet swoim kosztem choć dobrze wiedział na co się piszę i sam w każdej chwili mógł się bez żadnych konsekwencji wycofać, wiele razy to zaznaczałam. A jednak mimo zapewnień, że tak jest dobrze i całego mojego starania zawsze uważałam się za egoistkę, że dopuściłam do tego. Ale to bzdura. Dotarło do mnie właśnie, że muszę nikogo przed sobą chronić. Oboje mamy swój rozum, a ja nikogo w żaden sposób nie więżę. Po drugie momenty załamania, kiedy jestem zła lub kiedy kogoś zamartwiam są moją ogromną wadą, ale powoduje je choroba, a ja mocno ze sobą walczę i te chwile nie definiują tego jaka jestem na prawdę. Inne refleksje nachodzą mnie podczas czytania pewnej książki. Życie jest ulotne, a miłość jest wielka. A wszystko razem do kupy jest tak skomplikowane...

środa, 5 maja 2021

Czasem żałuję, że życie to w rzeczywistości nie komputer z przyciskiem "reset". Wiele jest takich myśli, że chciałabym móc zacząć życie od nowa, mieć do dyspozycji zupełnie czystą kartkę. Bo choć teoretycznie wszystko jest we względnym porządku męczy mnie poczucie winy, niezrealizowanych celów i obietnic. Czuję ciężar tych wszystkich rzeczy, które można było zrobić inaczej, lepiej, błędów, których można było uniknąć, słów i wydarzeń, których nie da się już cofnąć. Świadomość tego, że są rzeczy, których już nigdy nie naprawię sprawia, że ten ciężar wbija do samej ziemi. Jest wiele spraw, które zaprzepaściłam, niewykorzystanych szans, niedocenionych momentów. To już zawszę będzie przewijać się w mojej pamięci. Pamiętam te dobre chwile, kiedy dałam komuś i sobie szczęście, ale nie potrafię zapomnieć tych złych, wynikających z moich błędów, rozczarowań, bezmyślności i egoizmu. Wiem, że pusta kartka byłaby dołująca, pozbawiona tych wszystkich kwestii, które rozegrałam dobrze, tych rzeczy, które są dla mnie w życiu najważniejsze. Ale nagle poczułabym się taka lekka. 

Chciałabym móc cofnąć czas, choć o parę chwil, ze świadomością ile złego można wyrządzić patrząc w lustro.

sobota, 1 maja 2021

Człowiek myśli, że wszystko jest dobrze i wówczas wszystko runie jak domek z kart, a najgorsze dzieje się zwykle w najgorszym możliwym momencie. Czuję się winna temu jaka jestem, a jednocześnie nie potrafię z tym nic zrobić. Chciałabym jak kiedyś móc założyć maskę i sprawiać pozory, ale za bardzo otwarłam się na pewne osoby i teraz nie potrafię już przed nimi niczego udawać, nawet dla ich dobra. Błądzę wokół wszystkiego i zarazem niczego. Rozłąka budzi we mnie lęk. Boję się, że znowu będzie bolało i boję się, że znów wtedy będę zdana tylko na siebie, tak jak to było zawsze. I zazdroszczę, bo chcę innego życia, bo chciałabym też widzieć sens, robić coś co ma sens, dążyć do tego, nie tkwić w nudzie i rutynie. Więc jest złość i niepewność i ból, którego kompletnie nie umiem zlokalizować, a który przez tę nawet krótką chwilę bywa nie do zniesienia. Wtedy przychodzą te myśli, ale są dość ulotne. Wtedy chcę zrobić wszystko żeby już przestało boleć tu i teraz. Chcę być normalna, chcę spokoju, chcę nie bać się życia, nie błądzić, nie sprawiać problemu. I z całych sił staram się ciągle stawiać do pionu i wierzyć, że mimo tych myśli i tego co się dzieje, dam radę sama. Bo nie chcę już więcej o tym mówić, nie chcę więcej leków, bolesnych wspomnień. Więcej już tego po prostu nie zniosę, nie potrafię. Nic mi nie jest...

wtorek, 27 kwietnia 2021

Dużo ostatnio rozmyślam o tym jaka jestem, co się dzieje wewnątrz, co powinnam zmienić. Posuwam się po jakiejś sinusoidzie. Jest źle, jest znośnie, jest dobrze. I to trochę dziwne, spadek zawsze przypada na konkretny moment. Ale czy to normalne, że PMS wykańcza mnie aż tak bardzo, że nagle ciężko funkcjonować? Wszystko mnie denerwuje, doprowadza wręcz czasem do szału, to jasne, ale poza tym pojawia się jakiś wewnętrzny, mentalny ucisk, który z czasem przeradza się w ból. Taki ból, który bierze się znikąd i nijak go nazwać, ale wyciska łzy z oczu i szepcze złe słowa do ucha. No i dostrzegam jednak z iloma rzeczami mam na co dzień problem. Przede wszystkim ze stresem, który raz jest, a raz go nie ma. Raz przychodzi z jakiegoś powodu, a raz zupełnie nie wiedzieć czemu. Często ciało czuje, że się stresuje, ale mózg jakby wcale tego nie rejestrował. Wiem, że stresuje mnie samotność, ale zarówno stresuje mnie obecność nowych ludzi wokół, bardzo mnie to stresuje, ale tylko wtedy kiedy jest nakierowane konkretnie na mnie. Coraz częściej z głowy wypadają mi proste słowa i to mocno mnie irytuje. Z koncentracją też czasem bywa nie najlepiej, ale daję sobie radę. Jedzenie to już zupełnie inna bajka. Czuję, że to w ogóle inna historia i nie warto teraz o niej wspominać chociaż często utrudnia mi życie. Jest tak samo zagmatwana, raz chce jeść, ale nie potrafię, raz po prostu nie chcę i wtedy czuję się spełniona. Ale nawet jak chcę to przełamać jest mi się tak trudno, że wzmaga to stres no i koło się zamyka.
Natomiast mimo mniejszych czy większych problemów, chcę wierzyć, że potrafię sama sobie z nimi poradzić. Jakby nie było czuję, że znaczna część z nich pojawiła się z mojej własnej głupoty. Poza tym nie potrafię rozmawiać z ludźmi i nie potrafię wyciągać wniosków. Ciężko mi się skupić i ciężko zarejestrować wszystko w myślach. Chcę korzystać z pomocy, ale nie bardzo wiem jak, nie rozumiem co te rozmowy miały by mi dać. Dużo rzeczy na swój temat wbrew pozorom potrafię sama stwierdzić, co się z czego wzięło, z jakiego powodu, ale już kompletnie nie wiem co mam z tym wszystkim zrobić i jak wykorzystać czyjeś słowa. 

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Takie dni jak ten wczorajszy sprawiają, że niecierpliwie wyczekuję końca. Kłótnie, płacz, histerie to nic, najgorsze są momenty po. Diabelski młyn to zbyt wyimaginowane określenie dla tego czym jest w rzeczywistości. Moje gorsze momenty, chwile załamania nakręcają wyrzuty sumienia w kimś, kto z tego czy innego powodu wcale nie powinien ich mieć. Każde przepraszam boli jak wbijany we mnie nóż, a ja zwykle nie mam wówczas siły żeby się przed tym nożem nawet bronić, sprostować coś, wytłumaczyć. Wtedy do mojej głowy będącej w tym swoim stanie otępienia będącego rodzajem obrony i dającego ulgę zaczynają docierać bodźce. Zalewa mnie ogromne poczucie winy, że znowu przez moją słabość obwinia się ktoś inny. Przez głowę nie przedziera się milion myśli na sekundę, nie ma po prostu jak, ale każda mała, pojedyncza jest bardzo krzywdząca. I to jest prawdziwy młyn, iście diabelny, taki stworzony przez życie. Karuzela, która wciąż się kręci i nie potrafi przestać.

Przepraszam, że wciąż musi tak być

niedziela, 25 kwietnia 2021

Ostatnimi czasy miałam dość sporo czasu na przemyślenia. Doszłam do wniosku, że tak na prawdę zewsząd otaczam bądź otaczałam się głównie ludźmi, którzy zmagają się z różnorakimi problemami, myślami autodestrukcyjnymi, zaburzeniami. Śmiejemy się w tym swoim towarzystwie, że nikt już na tym świecie nie pozostał zupełnie normalny, przy zdrowych zmysłach. I ta świadomość trochę podnosi mnie na duchu, że jednak wcale nie jestem w tym wszystkim odosobniona, w dodatku dobrze odnajduję się wśród osób, które są w stanie zrozumieć to co czuję. Z drugiej strony ten stan rzeczy jest dość przykry, daje wgląd na to jacy wszyscy jesteśmy, jaki jest świat. Oczywiście można by powiedzieć, że społeczeństwo jest teraz słabe, dużo razy się to w końcu słyszy, ale prawda jest taka, że społeczeństwo jest ślepe, a poglądami nie raz odbiega od średniowiecza. No, bo przecież jakie my możemy mieć problemy? Jesteśmy jeszcze młodzi, przed nami całe życie, które dopiero się zaczyna. A w tym młodym umyśle potrafią toczyć się wewnętrzne walki, które przerosły by nie jednego dorosłego. Mimo tego zostajemy z tym sami, zdani na łaskę samych siebie, a świat przepełnia znieczulica, ignorancja i napiętnowanie rzeczy, które nigdy napiętnowane być nie powinny. Radzimy sobie sami tak jak potrafimy albo nie radzimy sobie wcale nie mając kogo prosić o pomoc. Więc trwamy w letargu czekając na gwiazdkę z nieba, która być może przyniesie nadzieje, ratunek. Ale jak historia wiele razy już pokazała bardzo często nie zjawia się nic...

piątek, 23 kwietnia 2021

Nie toleruje samotności. W sumie nie wiem jak to jest, bo dziwnie się czuję w towarzystwie innego człowieka, jakby odwykłam od tego, a jednocześnie tak cholernie nie chce być sama. Albo raczej nie tyle nie chcę co nie potrafię. Pół dnia jest okej, a nagle nie potrafię sobie znaleźć miejsca i powoli wzbiera we mnie panika, nie ważne, że to tylko jeden czy dwa dni. Czuję się z tym odczuciem bardzo dziecinnie, jak mała dziewczynka. Besztam się w myślach i staram doprowadzić do porządku, że przecież jestem dorosła i nie powinnam się tak zachowywać, ale nie bardzo to działa. Wmawianie sobie usilnie, że nic się nie dzieje też nie przynosi pożądanych efektów. W sumie czego ja się spodziewałam, nigdy nie przynosiło. Całe szczęście, że w domu mam psa, i że jest coś takiego jak telefon i internet, w innym wypadku czuję, że dawno bym zwariowała. Nie wiem czy to kwestia przyzwyczajenia, że zawsze ktoś jest czy odzywają się stare lęki, ale w innym wydaniu. Mam ochotę wziąć leki i przespać do soboty, ale mam obowiązki. Więc zajmuję czas i myśli jak mogę i czas choć bardzo powoli, jakoś mija. Zastanawiam się czy faktycznie nie powinnam wrócić do terapii i leków, tylko jeśli o rozmowę z psychologiem to nigdy nie bardzo rozumiałam jaki ma to sens i w jaki sposób ma mi to pomóc. A ostatnie poczucia niczego sprawiają, że nawet gdybym chciała to i tak nie bardzo mam o czym mówić, bo zwykle nawet nie bardzo wiem jak się czuję i co mi siedzi w głowie.

czwartek, 22 kwietnia 2021

Mojej relacji z jedzeniem nikt nie rozumie. Czasem mnie nawet wydaje się, że jej nie rozumiem. To już nie tylko poczucie kontroli i dążenie do perfekcji, którego nie umiem opanować choć w dużej mierze tak jest. To sposób bycia. Raz na wozie, raz pod wozem. Czasem jem, a czasem nie, jedno i drugie potrafi opanować moje emocje więc nie jest to coś czego póki co mogę się wyzbyć, to daje stabilność. Poza tym bardzo często wydaje mi się, że moje ograniczenia istnieją, bo potrzebuję wymówki do tego stanu rzeczy, nieidealnego ciała i lenistwa. Całe życie szukam wymówek więc tak jest i teraz. Potrzebuję też ostatnio tak bardzo poczucia satysfakcji, dążenia do celu, a od pewnego czasu nie umiem tego odnaleźć nigdzie indziej. No i jest jeszcze kwestia nienawiści, którą się darze, a która mocno powiązana jest z tym co mam zakodowane w głowie. Nie mogę się takiej akceptować, bo nie można akceptować tego co nieidealne i co jak najbardziej można zmienić. 

czwartek, 8 kwietnia 2021

Często słyszę depresja, stany lękowe, coraz częściej także zaburzenia odżywiania. Mój mózg natomiast stale poddaje wszystko wątpliwościom i na wszystko ma jakieś wytłumaczenie. Bo przecież każdy się czegoś boi, prawda? Bo ja przecież po prostu lubię kontrolę i gdybym chciała to bym przestała, ale nie chcę. Bo przesypiam całe noce, nie kaleczę się już i nie rozmyślam o śmierci, wstaje codziennie z łóżka i robię co do mnie należy, a inni ludzie przeżywają prawdziwe tragedie, nie obniżenie nastroju. Być może sama nie wiem, że poszukuję czyjejś uwagi, wyolbrzymiam, przesadzam, tak trochę na pokaz. Działa we mnie autosugestia, moja i nie tylko, przez diagnozę postawioną przez marnego lekarza, na odczepne. Nic mi nie jest, jest przecież znośnie, doskonale nie jest nigdy. A może...

wtorek, 6 kwietnia 2021

Słowa są ulotne, a mowa jest źródłem nieporozumień. Może więc dlatego lepszy środek komunikacji stanowi dla mnie stukanie w klawiaturę? Cenię sobie słowo pisane wiedząc jak dużo czasu zwykle zajmuje mi zebranie myśli w całość, wydobycie sensu, który chcę przekazać. W efekcie więcej między mną, a ludźmi niezrozumienia i niedopowiedzianych słów niż czegokolwiek innego. Potrzebuję czasu na zastanowienie się. Moje myśli bardzo często wirują, mieszają się ze sobą tworząc na prawe potężny mętlik, a ja nie potrafię się w nim odnaleźć. Jestem niezrozumiała dla siebie i dla otoczenia. Męczą mnie wewnętrzne konflikty toczone nieustannie o to jaka chcę być, kim chcę być i do czego dążyć, co chce osiągnąć. Tak na prawdę mimo wieku jestem tylko zagubioną, małą dziewczynką, poszukującą stale siebie i jakiegoś sensu, choć może tego drugiego jestem akurat już bliżej niż dalej.

Jeśli się tu znalazłeś to mniemam, że nie bez powodu. Witam w moim świecie.                                                                                                                                              





Szukaj na tym blogu