Skończyłam pracę i praktyki co oznacza, że skończyły się także wakacje. Czuję niedosyt, ale mam świadomość, że to nie jedyne wakacje, będą kolejne, jeszcze lepsze. Teraz przede mną kolejny ciężki okres, tamten był chyba jedynie próbą. Powolutku zbliża się pełen wyzwań październik. Póki co muszę zebrać się w sobie, pozałatwiać pewne sprawy, znaleźć pracę. Zaczynają się deszczowe dni. Zła aura unosi się w powietrzu i zwiastuje przyjście jesieni, a wraz z nią zimna, smutku i zmęczenia. A przede mną pół miesiąca rozłąki, na które nie do końca jestem gotowa. Cieszę się z obecności mojej małej, futrzastej kulki obok, ratuje sytuację, a potem robię herbatę, chowam się pod koc i wgapiam w ekran czekając aż czas upłynie. Melancholijny nastrój już mnie dopadł, a zaraz za nim lęki. Biorę leki i znowu jedyne o czym myślę to żeby przetrwać.
poniedziałek, 30 sierpnia 2021
Poradziłam sobie. Z biegiem czasu zauważam, że wychodzenie ze strefy komfortu idzie mi coraz lepiej i przynosi coraz większe korzyści. Widzę jaki progres zrobiłam w ciągu tych ciężkich 5 lat. Jak powoli zmienia się moje nastawienie do ludzi, stres się zmniejsza, a ja zaczynam robić się bardziej otwarta i śmiała. Przyznaję też wreszcie, że towarzystwo ludzi jest mi bardzo potrzebne w życiu i nie mam co tego faktu ukrywać.
niedziela, 15 sierpnia 2021
Swego rodzaju początek
A więc udałam się w końcu do psychiatry. Lęki wróciły, a senność i zmęczenie zaogniły się więc uznałam, że chcąc nie chcąc to już ten moment. Zaliczyłam więc stresującą (choć w gruncie rzeczy bardzo miłą) pogawędkę z panem psychiatrą i od jakiegoś tygodnia jestem już na lekach. Wróciłam do tabletek, które już brałam (ale przerwałam leczenie) i czuję się po nich całkiem nieźle, jedyną uporczywą dolegliwością jest ciągłe ziewanie. Psychicznie nie czuję zmian, ale wiem, że to jeszcze za wcześnie. Skończyłam za to już z pracą, która mnie stresowała, a przeniosłam na praktyki, które aktualnie stresują mnie równie bardzo. Wiedziałam, że będę musiała wyjść poza moją strefę komfortu, ale nie wiedziałam, że aż tak. Nagle stałam się po prostu zupełnie sama, bez rodziców, narzeczonego, mojego psiaka, czy jakiejkolwiek znanej mi osoby i jestem przerażona. Tęsknie, chcę iść na łatwiznę i z powrotem znaleźć się w bezpiecznym miejscu, trzęsę się i płaczę, lęki zjadają mnie od środka, ale wiem, że to minie. Znowu muszę wytrwać, a na pewno mi się to opłaci.
poniedziałek, 2 sierpnia 2021
Wypieram to z siebie na wszystkie możliwe sposoby, tłumaczę czymś zupełnie innym, ale ja faktycznie cholernie potrzebuję czyjejś atencji, choć nie zawsze, czasem. Czasem coś mi po prostu odbija mi mam ogromną potrzebę bliskości, kontaktu. Niby mam ludzi wokół, rodzinę, znajomych, ale nikt zbytnio się mną nie interesuję, moje samopoczucie jest niezbyt istotne, nie mogę liczyć na dobrowolną pomoc. Jedyną osobą, która poświęca mi swoją uwagę jest mój narzeczony. To świetne, ale czuję się jak w bańce, zawsze tylko ja i on. Za dziecka strasznie bałam się samotności, a teraz ona towarzyszy mi bardzo często. Jestem ludziom obojętna mimo, że oni dla mnie nie są. Staram się pomagać, ale często w odwrotnej sytuacji zostaję sama. Próbuję, ale nie potrafię znaleźć sobie znajomych. Czuję się nieciekawa, nudna, nie warta niczyjej uwagi, zrażam do siebie ludzi. Mam nawet gdzieś tam z tyłu głowy przeświadczenie, że nawet moja śmierć nie miałaby żadnego szczególnego znaczenia. Czuję ogromny gniew w stosunku do tych wszystkich osób. Ten gniew rozsadza mnie od środka, sprawia, że mam ochotę się krzywdzić, bo totalnie nie mogę nad nim zapanować. Dodatkowo zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo ta moja potrzeba bycia w jakimkolwiek centrum (mniejszym czy większym) jest toksyczna i chora. Wstydzę się tego dlatego tak ciężko mi się do tego przyznać. Walczę sama ze sobą, ale nie potrafię tego poczucia przezwyciężyć.
Swego czasu czułam się silna. Patrzyłam jak robię rzeczy, o których wcześniej nawet bym nie pomyślała, jak pokonuję lęki i słabości. Wstawałam mimo zmęczenia i robiłam swoje. A teraz nie mam już powoli siły... Na nic, na uśmiech, na wyjście z psem, na pomoc komuś, na pracę, na wykonanie kilku telefonów. A najgorsza jest niemoc, świadomość, że nic nie jest się w stanie aktualnie na to poradzić, że wszystko zależy od mojej głowy. Walka z umysłem to walka z wiatrakami. Tkwię w tym i tylko jedna, jedyna osoba rozumie co tak na prawdę się dzieję. Innym zostaje po prostu patrzeć i oceniać, bo nie jestem w stanie przedstawić rzeczy takich jakimi są w rzeczywistości. Więc walczę ze sobą samą, ze swoim zmęczeniem, ocieram znów łzy i staram się wciąż iść dalej, ale nie wiem na ile mi jeszcze sił starczy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)