Takie dni jak ten wczorajszy sprawiają, że niecierpliwie wyczekuję końca. Kłótnie, płacz, histerie to nic, najgorsze są momenty po. Diabelski młyn to zbyt wyimaginowane określenie dla tego czym jest w rzeczywistości. Moje gorsze momenty, chwile załamania nakręcają wyrzuty sumienia w kimś, kto z tego czy innego powodu wcale nie powinien ich mieć. Każde przepraszam boli jak wbijany we mnie nóż, a ja zwykle nie mam wówczas siły żeby się przed tym nożem nawet bronić, sprostować coś, wytłumaczyć. Wtedy do mojej głowy będącej w tym swoim stanie otępienia będącego rodzajem obrony i dającego ulgę zaczynają docierać bodźce. Zalewa mnie ogromne poczucie winy, że znowu przez moją słabość obwinia się ktoś inny. Przez głowę nie przedziera się milion myśli na sekundę, nie ma po prostu jak, ale każda mała, pojedyncza jest bardzo krzywdząca. I to jest prawdziwy młyn, iście diabelny, taki stworzony przez życie. Karuzela, która wciąż się kręci i nie potrafi przestać.
Przepraszam, że wciąż musi tak być
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz