Choć może się to wydawać głupie z wczorajszego filmu wyciągnęłam tyle wniosków ile nigdy nie byłam w stanie wyciągnąć z wielu rozmów z jakimkolwiek psychologiem. Myślę, że to spory krok jak na mnie do zaakceptowania tego jak jest i tego jaka sama jestem. Zawsze będąc w związku czasem działo się jak się działo. Nigdy nie ukrywałam tego co dzieje się wewnątrz mnie, bo tak się przyzwyczaiłam funkcjonować. Nawet na początku mimo ogromnej chęci posiadania tego kogoś kto przy mnie będzie zawsze czułam, że robię coś złego. Że tak nie powinnam, że będąc w tej kwestii bardziej świadoma powinnam sama odpuścić i się wycofać. Mimo miłości, którą czułam i nie będąc w stanie nad nią zapanować bałam się zrobić mu krzywdę. Cholernie się czasem za to nienawidziłam, za to co robię i jak czasem bywa. Za płaczę, słowa, złość, za to, że nie mogło być normalnie i za to ile rzeczy potrafiłam zepsuć. Uważałam się mimo tych jedynie dni w moim całym życiu za bardzo złego człowieka. Chciałam go chronić za wszelką cenę, nawet swoim kosztem choć dobrze wiedział na co się piszę i sam w każdej chwili mógł się bez żadnych konsekwencji wycofać, wiele razy to zaznaczałam. A jednak mimo zapewnień, że tak jest dobrze i całego mojego starania zawsze uważałam się za egoistkę, że dopuściłam do tego. Ale to bzdura. Dotarło do mnie właśnie, że muszę nikogo przed sobą chronić. Oboje mamy swój rozum, a ja nikogo w żaden sposób nie więżę. Po drugie momenty załamania, kiedy jestem zła lub kiedy kogoś zamartwiam są moją ogromną wadą, ale powoduje je choroba, a ja mocno ze sobą walczę i te chwile nie definiują tego jaka jestem na prawdę. Inne refleksje nachodzą mnie podczas czytania pewnej książki. Życie jest ulotne, a miłość jest wielka. A wszystko razem do kupy jest tak skomplikowane...
zdradzisz jaki to film?;>
OdpowiedzUsuńZakochany do szaleństwa
Usuń