Człowiek myśli, że wszystko jest dobrze i wówczas wszystko runie jak domek z kart, a najgorsze dzieje się zwykle w najgorszym możliwym momencie. Czuję się winna temu jaka jestem, a jednocześnie nie potrafię z tym nic zrobić. Chciałabym jak kiedyś móc założyć maskę i sprawiać pozory, ale za bardzo otwarłam się na pewne osoby i teraz nie potrafię już przed nimi niczego udawać, nawet dla ich dobra. Błądzę wokół wszystkiego i zarazem niczego. Rozłąka budzi we mnie lęk. Boję się, że znowu będzie bolało i boję się, że znów wtedy będę zdana tylko na siebie, tak jak to było zawsze. I zazdroszczę, bo chcę innego życia, bo chciałabym też widzieć sens, robić coś co ma sens, dążyć do tego, nie tkwić w nudzie i rutynie. Więc jest złość i niepewność i ból, którego kompletnie nie umiem zlokalizować, a który przez tę nawet krótką chwilę bywa nie do zniesienia. Wtedy przychodzą te myśli, ale są dość ulotne. Wtedy chcę zrobić wszystko żeby już przestało boleć tu i teraz. Chcę być normalna, chcę spokoju, chcę nie bać się życia, nie błądzić, nie sprawiać problemu. I z całych sił staram się ciągle stawiać do pionu i wierzyć, że mimo tych myśli i tego co się dzieje, dam radę sama. Bo nie chcę już więcej o tym mówić, nie chcę więcej leków, bolesnych wspomnień. Więcej już tego po prostu nie zniosę, nie potrafię. Nic mi nie jest...
Życie się odmienia właśnie wtedy, kiedy zaakceptujemy to co mamy. To daje siłę i przez to zyskujemy w oczach innych.
OdpowiedzUsuńChciałabym nauczyć się akceptować pewne rzeczy. Jednocześnie są sprawy, których akceptować nie powinniśmy
Usuń